Logarytmy, szkoła i inne ;)
Dziennik elektroniczny sam w sobie nie jest zły, ale w polskich szkołach pewnie wprowadzonoby jakieś badziewie pisane przez uzależnionego od kodeiny absolwenta Politechniki Radomskiej w niewietrzonym pokoju i byłoby z tego więcej szkody niż pożytku. Tak jak z USOSem na studiach — pomysł dobry, ale wykonanie fatalne
U mnie również jest dziennik elektroniczny (tak, Librus) jako dodatek do papierowego, który wciąż stanowi dokument. A szkoła jest w trakcie komputeryzacji - z kolegą i gościem od infomatyki dozbrajamy starsze kompy i rozstawiamy w salach Przyszło też trochę nowych maszyn WiFi jest u nas dość powszechne, bo access pointy są rozmieszczone po całej szkole. Jest jednak jeden mały bubel - z telefonu nie wejdę, bo trzeba wpisać szkolny serwer proxy.
No właśnie to jest zaleta, w przypadku moich rodziców to ten dziennik służyłby za narzędzie totalnej inwigilacji. Większość komputerów w mojej szkole jest już co najmniej 12 lat po gwarancji. Alarm i ochroniarz są chyba tylko po to żeby nikt z muzeum techniki nie włamał się, i nie ukradł tych eksponatów.Amalio pisze:No i co To niby jest źle Ten cały dziennik internetowy to jeden wielki bubel (a jakby nawet nie był bublem, to był niekorzystny dla uczniów).
Widzę, że komputeryzacja polskich szkół postępuje, za moich czasów tego nie było. w ogóle jak zaczynałem liceum komputery były jeszcze oldschoolowe (monitory CRT, kulkowe myszki) i jakoś w 3. klasie wymienili na nowe (które przedtem odstały swoje w pudełkach) z płaskimi monitorami, Vistą i Opiekunem żebyśmy przypadkiem jakich wszeteczeństw nie oglądali, przez co prawie nigdzie nie dało się wejść, a do gimnazjum na informatykę przychodziłem z dyskietką.
Czyli muszą być co najmniej z 1998, a jakoś nie chce mi się wierzyć w Pentium II w polskiej szkole. Ciekawe, czy niektóre mają jeszcze Windows 95204wras pisze:Większość komputerów w mojej szkole jest już co najmniej 12 lat po gwarancji
Dokładnie to miałem w podstawówce. W jednej sali przypuszczam że mogą nadal mieć staruszki z Duronami i Win2000 na pokładzie. To była jazda jak Paint odpalał się pół minutypmaster pisze:komputery były jeszcze oldschoolowe (monitory CRT, kulkowe myszki) i jakoś w 3. klasie wymienili na nowe (które przedtem odstały swoje w pudełkach) z płaskimi monitorami, Vistą i Opiekunem
W moim technikum lipy nie było - w bibliotece stał komputery Apple, te takie śmieszne białe co cały komputer jest w monitorze. W kilku salach gdzie działy się bardziej zaawansowane technologicznie rzeczy też były porządne kompy. No a w innych stare dziadki. No ale po co komu cokolwiek więcej Byleby odpalił Windowsa i dało się na nim programować. Z resztą teraz na Polibudzie na jednym laboratorium też jest laptop który ma już blisko 20 lat. Działać działa, program liczący rezystancje się odpala i pracuje, to czego więcej potrzeba
¯e nie ma na to popytu, bo skąd miałby być? Może opchniesz za jakieś 20-30, jakby był dobry i większy może za 50.Butelka pisze:To znaczy?
Obawiam się, że problemem polskiej edukacji nie są zabawkiJa mam jedno rozwiązanie dla Polskich szkół. W Anglii w każdej szkole tablice na mazaki odchodzą w niepamięć (znaczy są jeszcze ale mało ich jest) a zastępuje je projektory i specjalne tablice które nauczyciele chwalą bo mają więcej możliwości teraz.
Nawet gdyby problemem były zabawki, to lwia część nauczycieli nie potrafiłaby z nich skorzystać. U mnie lekcja fizyki wygląda tak że nauczycielka coś tam mówi używając wysokiego stężenia naukowych zwrotów na zdanie, jeżeli tłumaczy to co akurat pisze na tablicy to robi to mówiąc na głos właśnie pisany wzór czy obliczenie, nigdy nie mówi co się skąd wzięło.